Veni vidi vici, częsciowo tak, ale Buddha mnie ukarał, póżniej o tym.
Mariazm już w Chinach, czekanie na smierć, a jam jeszcze nie gotowy. Nie ma co robić, dzieci rosną, do US jedziemy dopiero za dwa lata. Kacy zajmuje się urządzaniem domu, a sam siedzę jak na beczce prochu, już mnie nosi, więc do Myanmar, ostatni na tym świecie bastion wolności (i biedy chyba tez). Oczywiście, mogę żyć głupio, durnie, pusto i wygodnie jak inżynier na emeryturze w hameryce, stać mnie na to i dużo więcej, ale to mnie nie bawi, świat mnie nadal ciągnie.
Pojechałem prawie w ciemno, tam zakładać biznesy. Poznałem przez internet Birmańczyka który zna angielski i on odebrał mnie z lotniska i zawiózł do hotelu. Miałem swoje plany co i gdzie mam szukać, ale mój Birmańczyk zajęty, pracuje w turystyce i ponadto uczy angielskiego za mniej niż dolara za godzinę od głowy, więc nie miał dla mnie czasu. Trudno, sam szukam, odwiedziłem tylko jego rodzinę oddałem prezenty. Drogie prezenty i jak tłumacz sam twierdził że to za dużo, ale chciałem pokazać że jak się będzie starał potrafię być hojny, ale żadnych pozytywnych efektów, dalej leniwi. Przy okazji straciłem kilka dni czekając na jego obietnice spotkań ludzi z róznych rządowych biur, nic się nie zdarzyło, tylko obiecanki. Trzeba go będzie zostawić bo mało efektywny, ponadto nie można polegać na jego możliwych referencjach, gdyż on w turystycznym biznesie doi obcokrajowców - wg niego za dniówkę tłumacza powinienem płacić 70$, a to jest miesięczna pensja lokalnego na prowincji (w stolicy 2 lath, czyli 200 000 kyats na miesiąc czyli 150 dolców to już OK pensja). Znalazłem innego Birmańczyka z którym można porozumieć się po angielsku, ten chce mieć dzienną pensję 10000 Kyat, tj 7 dolarów, dam mu więcej.
Zobaczyłem więc ważniejsze atrakcje Yangonu, trzy dni wystarczą, trzeba sie wynosić. Największa atrakcja kraju to Bapan Ngpali, ale to 700 km, całą noc autobusem czy pociągiem, a teraz pada, nie ciągnie mnie tam teraz, póżniej odwiedzę , jadę więc nad ocean do Ngwe Saung Beach, to tylko 6 godzin autobusem.
We wsi przy plaży gdzie zostawił mnie autobus, stado motocyklistów aby za 1000 Kyat zawiezc do hotelu, ale szybko wróciłem zobaczyc okolice i znalezc restaurację serwującą lokalne stwory morskie. Białych wcale nie widać, bez parasola ani rush. Kilku motocyklowych przewodników wcisnęło mi swoje wizytówki, jedna była po angielsku.
Nastepnego dnia rano zamówiłem za 8000 kyat motocykl aby pojeżdzić po okolicy, ale cały czas leje. Co robić? zaprosiłem więc na śniadanie tego z kartki niech opowie co się dzieje w okolicy - pojawił się po 15 minutach okutany w peleryny, dla nich deszcz czy ulewa nie straszna.
Typowe myanmarskie śniadanie - placek z banana pieczony i wyglądający jak nasze placki ziemniaczane, trochę dżemu, kawa, można wytrzymać, wszystko za dolara. Pokazuję wiec swoje papiery, kopie z Google że w tym rejonie Ayeyarwady jest dużo lasów bambusowych. Otóż były, wycięte i zamienione na farmy kauczukowe. Lasy bambusowe są nadal bliżej Yangonu, 5 godzin motocyklem i jeśli chcę tam pojechać, to on mnie zabierze za 20 dolców. Bilet autobusowy kosztuje 7 dolców, niech mnie wiezie, za 3 dni jedziemy, on sam pochodzi z tamtej okolicy a nad morzem w okresie ulew zarabia tylko 5000-7000 kyat (4-5 dolców dziennie), tam mieszka jego rodzina. Fajnie się sklada, może coś dowiem się więcej.
Jaka cena ziemi w okolicy? Mój tł umacz twierdzi, ze jest w drugiej wsi pół hektara nad samym oceanem za 100 tysięcy dolców - właściciel hotelu gdzieś tam zadzwonił i cena już jest 150 000. Dwa lata temu przyjechały dwie Chinki, nie płaciły tego co ktoś tam woła, poszły do lokalnego urzędu i kupiły wszystko co było do sprzedania w okolicy za dużo taniej. Okazuje się ze ziemia nie została zapłacona, tylko zostawiono małą zaliczke i spekulanci podbijają ceny. Spekulant czy lokalni nic tam nie zbudowali ani jeszcze nie zapł acili więc według prawa rząd zabrał i sprzedał za gotówke Chińczykom. Chińczyków dużo, podróżują stadami w chińskich autobusach z chińskim przewodnikiem, nocują w chińskich hotelach, żrą w chińskich restauracjach, dla lokalnych zostaje tylko nisko płatna praca i mało forsy, nic dziwnego że nie lubi się Chińczyków. Ponadto, odwieczna nienawiść biednych do bogatych, jak za Chmielnickiego w Polsce - Rznijcie drewnianą piłą tego pana wolno, to był dobry pan.
Przestało lać, tylko siąpi, więc na rumaka i w drogę, filmy są na YT.
Najpierw jadę na północ – nad oceanem same resorty, teraz najczęsciej zamknięte, pora desczowa. Dalej kilka kilometrów betonowej sciany od strony oceanu, puste kilkanaście hektarów, czeka na lepsze czasu, dalej biedne wioski. Droga cementowa, ale nagle się kończy nad brzegiem rzeczki – dalej można wraz z motocyklem przeprawić się łódką, ale po co, tam pewnie podobnie albo gorzej, jadę więc na poludnie. Droga kilkaset metrów od brzegu bo nad brzegiem tylko duże, zaniedbane i teraz puste resorty, ale nagle droga się konczy, zaczyna się błoto, kałuże, dziury, a mój motocykl kaput, zdechł. Prędkościomierz nie dzałał, wskażnik paliwa też nie, nie sprawdziłem, miał być pełny bak benzyny, a jest pusty. Cóż, trzeba wracac z kilometr do najbliższego sklepiku, tam każdy sprzedaje benzynę po 1000 kyats za lit, i wracam, mimo że los kaze mi zawracać. Chcę dojechać tam gdzie być może będzie moje gniazdko z widokiem na ocean wsród gęstej zieleni.
Niestety, złośliwy Buddha nie zezwolił. Kilka dni wcześniej odwiedziłem jego leżącego, 66 metrów długi kolos, ale naprawiają go i jest za kratkami, więc przezwałem go wielorybem i się zemścił za to. Powiedzałem to pierwszemu tłumaczowi, a ten biedny puszcza dalej że to prawda, nie rozumieją żartów. Może zrozumie, gdyż dzwonil, że jego tesciu także wywrocił się na motocyklu i prawie jaja mu urwało i tam Buddha nie wsadzal swoich tłustych palców. Sobie tylko żebra naruszyłem, boli teraz paskudnie. Niestety, droga bardzo kiepska, miękka, a ja przyciężkawy i gdześ tam grunt nie wytrzymał po ciągłych deszczach i zjechałem do rowu. Motocykl cały, nogę polski skórzany sandał dobrze uchronił, ale żebra bolą. Jak sam nie mogę dojechać dalej, czy moi klienci będą chcieli się tłuc? Tym bardzej, ze wokół dużo hoteli i resortów pustych i zaniedbanych, czyli za dużo pieniedzy nie zarabiają, budują także następne kolosy. Sam dam sobie teraz spokój z widokiem na ocean, jak bedzie mnie goniło to wynajmę gdześ nad oceanem willę ze służbą na miesiąc, co tam bede robił -trzeba skoncentrować się nad farmą bambusową.
Zawróciłem, w jednym sklepiku obmyłem się z błota, przeczekałem następną ulewę, wypiłem kokosa za 2 złote, bo jak pada, a leje często, gdzieś trzeba się schować i powoli wracam do hotelu, już nie chcę jezdzić motocyklem po bezdrożach i wertepach.
Trzeba się zbadac czy coś tam w środku nie pękło, ale na wsi nie mają rentgena, dopiero w stolicy, 245 kilometrów. Poczytalem na googlu że nawet złamane żebro byle nie otwarte złamanie, goi sie samo, lekarz nic nie pomoże, więc się wynoszę do Chin i tam będę się kurował. Za 45 dolców zmieniłem bilet na wcześniejszy. Przetrzymam więc te dwa dni na powrót motocyklem, powłóczyłem się tylko po tej wsi i znalazłem dobrą restaurację z ośmiornicami, rakami, krabami, dawno tak nie jadłem, a dania tanie, około 3-5 dolarów, biorę więc dwa różne, nie wykończe wszystkiego, zabieram jedno do hotelu na póżniej.
Spotkałem, mieszka tam od lat jeden biały, Andy z Niemiec, wsiąkł tam i już jest szcześliwy. Chciałem zaprosić na piwo, nie dał się.
Mój motocyklista przyjechał o 6-tej rano, przygotował tez dla mnie pelerynę, jedziemy. Niekiedy pada, niekiedy leje, ale jedziemy, w pół drogi przestało i zdjeliśmy peleryny. Nie należałó to do przyjemności, dupa boli po nierównej drodze a ja jeszcze z bolącymi żebrami. Widać już lasy bambusowe, te duże także, 30-metrowe, 20 cm grube, Dendrocalamus Asper, są, tak jak piszą w moich książkach.
Moj kierowca-tłumacz zaprosił mnie do domu rodziców. Szałas na palach, nie dom, ale przed wejściem trzeba zdjąć buty, taki wszędzie zwyczaj. Mieszka tam 14 osób, a gdzie spią? – pokazują tutaj, na podłodze, tylko kładzie się bambusowe maty. Bieda że aż żal dupę ściska, dzieciaków kilka ja żadnych prezentów, nie wiedząc nawet nie kupiłem im owoców. Wypróżniłem więc swoją torbę i oddałem co mogłem – chińskie zupki, scyzoryk, latarkę, jedno jabłko, jakis napój, kawę, kosmetyki, bez tego wyżyję i dojadę do Chin. Bieda ich nie martwi, nie widzą swojej sytuacji, przyzwyczaili się, oni chcą byc tylko szczęśliwi. Chińscy producenci narzekają na Birmańczyków że jak dostanie pensje czy trochę grosza to nie przychodzi do pracy przez kilka dni, przecież dzisiaj nie będzie głodny, lepiej popic herbatkę i pogawędzić. Skąd się wzieło w Polsce powiedzonko że chłop mi się rozbisurmanił, czyżbyśmy zleżli z jednego drzewa albo nasze pieczary były w sąsiedztwie?
Sam do hotelu, nastepnego dnia rano o 9-tej kierowca zawiezie mnie na przystanek autobusowy. O 9.30 dzwonię, on jeszcze spi bo celebrowali noc wcześniej, dostali także butelkę chińskiej brandy, ale dojechał. Mielismy odwiedzić lokalne urzędy gdzie jest jakas opuszczona i tania ziemia do kupna lub do 50-letnego wynajmu – niestety, odkładam na póżniej, teraz nie będę się włóczył z bolącymi żebrami.
W Yangon zdążyłem jeszcze odwiedzić moje anglojęzyczne dziewcze, zostawiłem prezenty i powiedzałem że ma czekać na mnie, za miesiąc wracam. Czy będzie? nie wiem, ona także ceni najwyżej szczęście, a to, że bez butów, bez pieniędzy i bez telefonu to nie ma znaczenia. Byłoby szkoda dziewczęcia, młode to jeszcze i głupie, a może wyrosnąć z niej mądra kobieta.
Nie było bezpośrednich samolotów do Kantonu, leciałem nocnym z przesiadką w Hong Hongu, rano w poniedzałek byłem już w domu i szybko do lekarza, Na migi wytłumaczyłem co się zdarzyło, bo Kacy w Pekinie i zrobili mi za 290 RMB serie zdjęc, Są tam jakies rysy na żebrach, nic strasznego, ale boli. Dostałem przeciwbólowy huayuzhentongjiaonang oraz Jintiange Capsules - Bionic Tiger Bone Powder) for bone and joint diseases . Za leki zapłaciłem 117.50 rmb, no i się kuruję, za miesiąc wracam do Myanmar.
Cała wycieczka kosztowała mnie trochę mniej niż 1100 dolców, w tym już kilkaset na prezenty, lot, hotele, nowy lokalny telefon, kurowanie się oraz kilka butelek whisky. Najtańsza kosztuje tam już 2 dolary za 0.7 litra, podobno originalna szkocka to 6-7 dolarów, raj dla pijakow. Będę miał duży dom, powiniem być także duży barek. Po powrocie już zdążyłem zalać 5-ma litrami dobrym 40-procentowym alkoholem kilka kg żółtych sliwek, ma to stać conajmnie 3 lata.
Małe złośliwe spostrzeżenie. Tamtejsze chłopy pewnie babieją. To że noszą swoje spódnice, taki zwyczaj, też mam swoje longyi (sarong, lungi), ale potrafią odwrócić się, ukucnąć i coś tam zrobic, czyżby siusiu, jak kobitki na wsi?
( Huayu analgesic capsule function
Promote blood circulation and relieve pain
The main ingredients of Huayu Zhentong Capsule
Sanqi, Dragon's blood, myrrh, frankincense, Yanhusuo, natural copper (system), peach kernel, safflower, scutellaria, dandelion, rhubarb, soil mites.